Rumunia-kraj, który przypadkiem stał się sam w sobie celem wyjazdu, w którym miał mieć tylko mały udział. Z pierwotnie planowanych 3 dni przeznaczonych na przejechanie Transalpiny i Transfogaraskiej zrobiło się ostatecznie 8. Kraj Wlada Palownika tak przypadł mi do gustu, że postanowiłęm go jednak lepiej zwiedzić. Poniżej znajdziecie obraz Rumunii jaki udało mi się zapamiętać i którym chciałbym się z wami podzielić. Uprzedzam, że o większości negatywnych stereotypów na temat Rumunów możecie już teraz zapomnieć :)
Alsooo, jadymy :
17.08. 2014r Dzień wyjazdu
Początek mojej dziesięciodniowej trasy ustawiam na niedzielę 17 sierpnia. Godzina wyjazdu : na luzie, jak się pozbieram, ok. 8:00 ruszam w trasę. GPS nie wchodzi w grę, z mapą w tankbagu lecę w strone Piwnicznej. Tankuję jeszcze szybko w Raciborzu i mogę spokojnie cisnąć dalej. Na całe szczęście mały ruch jeszcze, przyjemnie się jedzie. Tylko piździ trochę, ale do wytrzymania. Brak GPS'u trochę się mści po przejechaniu ok 140km, mylę drogę i przy okazji zwiedzam okolice Żywca, nic nie szkodzi. Trace trochę czasu ale w końcu wyskakuje na DK 28 i spokojnie jadę już bez błądzenia. Tankuję jeszcze tuż przed przejściem granicznym gdzie spotykam dwie motocyklowe pary, z którymi zamieniam parę zdań i po kilku minutach mijam tablice informujące o wjeździe na terytorium Słowacji.
Samą Słowację przejeżdżam tranzytem, cel na dzisiaj to dojechać do Tokaju. Jedzie się całkiem dobrze, drogi jak to u Słowaków całkiem dobre przeważnie, oznaczenie też bez tragedii. Kierunek na celowniku- Sabinov, Presov, Kosice i dalej na Miskolc. Idzie całkiem dobrze, do czasu aż na rozjeździe trochę nie jestem pewny jak wskoczyć na autostradę w stronę Koszyc. Po chwili jednak zatrzymuje się młody Słowak i z biegu pyta po angielsku czy może pomóc. Angielski jednak przy tak podobnych językach okazuje się niepotrzebny i po krótkiej polsko-słowackiej konwersacji richtung jest jasny. I znowu idzie gładko. Do czasu, aż nie trafiam na ulewę na autostradzie przed Koszycami. Zatrzymuję się na awaryjnym by założyć pokrowce na sakwy i cisne szukać jakiegoś dachu. Przy okazji pozdrawiam ciuli, którzy widząc motocykl na poboczu podczas ulewy dalej walą prawym i chlapią wodą z kolein, gdy lewy jest wolny i bezpiecznie można odstęp utrzymać.
Po kilku kilometrach w deszczu zjeżdżam na stacje benzynową, gdzie po chwili zjawia się przemoczony Słowak na motocyklu. Praktycznie z miejsca zaprasza mnie na kawę, a że bariera językowa praktycznie nie istnieje rozmawiamy dłuższa chwilę czekając aż przestanie padać. Bardzo pozytywny koleś, pozdro Aurel :)
Mimo miłego towarzystwa, do Tokaju zostalo jeszcze sporo do przejechania, a jest już po 17, trza lecieć. Drogi dalej mokre, ale już nie pada a im bliżej Madziarska tym cieplej, jest ok. Około godziny 17:30 przekraczam granicę z Węgrami. Robie sobie króŧką przerwę i lecę dalej do Miskolca, z którego drogą nr 37 już prosto do Tokaju.
Węgry
Cel osiągam trochę po godzinie 20, zatrzymuję się przy promenadzie, obok obładowanego Dl'a - na rzeszowskich tablicach jak się okazuje. Szybko lokalizuje właścicieli, z którymi chwilę rozmawiam i lecę znaleźć jakiś kemping. W Tokaju jest ich kilka więc bez problemu znajduję całkiem przyjemny i tam też dokuje tej nocy. Zanim zadokuje cebre, jeszcze do rozwiazania mały problem w recepcji, nie mam Forintów. Można płacić w euro, ale nie mam bilonu, a z banknotu 10E nie mają jak wydać. W końcu recepcjonistka łamanym angielskim proponuje, że resztę moge wybrać w walucie kuflowej-pasuje! Szybko rozbijam namiot, grzeje na kuchence fasolkę po bretońsku i z pełnym żołądkiem idę odebrać resztę. Nie pamiętam co to za piwo było, ale całkiem dobre, coś na S :) Po powrocie do namiotu okazuje się, że rozbiłem się obok pary z Francji, która na rowerach jest w trasie od kilku miesięcy, mają kilka tysięcy kilometrów nawinięte na kołach i planują jeszcze kilka miesięcy jechać, w sumie sami nie wiedzą jak długo i jak daleko-szacun! Na swojej trasie mieli również Polskę, na pytanie jak ją wspominają, odpowiadają, że bardzo dobrze, ludzie bardzo gościnni, mili i pomocni, a sam kraj ładny,ciekawy tylko trochę za płaski. W każdym razie jak widać z Polski zagraniczni turyści też mogą wywieźć pozytywne wspomnienia.
Zaczyna się robić ciemno, mój rozmówca zawija się powoli spać a ja udaje się resztą sił na nocne zwiedzanie Tokaju, który jest bardzo urokliwym miastem, zwłaszcza po zmroku. W końcu też i ja wracam do mojego namiotu i w moment zasypiam. 620 kilometrow zrobiło swoje.