Ściana wschodnia, część trasy, którą planuję już od dawna, a nie mam czasu objechać w całości - dookoła Polski, jak najbliżej granic. Wolne 4 dni w maju, kiedy już wszyscy zdążyli zapomnieć o majówkowym tłoku. Akurat, żeby przejechać się wzdłuż Bugu.
Pisze ten tekst jakoś 1,5 roku po wyjeździe, więc jeśli coś pominę - nie miejcie mi za złe ;)
Autostrada jest do kitu
Ruszam sobie we wtorek spod Raciborza. Miało być jak zawsze - o 7:00 start. Wyszło jak zawsze - o 10:00 start. Moto spakowane dzień wcześniej nie pomoże się wyzbierać, jak przegrywasz walkę ze wzmocnioną grawitacją wyrka. Lecę w końcu, tylko jeszcze Katje trza zatankować. Z Raciborza kieruję się na Jastrzębie Zdrój, Pszczynę, Oświęcim i w Chrzanowie wpadam na A4, żeby trochę odrobić to, co rano przespałem. Część drogi do A4 - jedna z moich tras, które lubie i często nimi jeżdżę w stronę wschodu. Autostrada to jednak nie było to, co tygryski lubią najbardziej. Pierwszy raz wjechałem KTM'em na strade od czasu zakupu i od razu było wiadomo, że to nie jest jego ulubiona droga. Dwa 40-to litrowe, aluminiowe kufry też nie poprawiały sytuacji. Nic, kładziemy około przepisową prędkość na szafę i staramy się jak najszybciej znaleźć się w miejscu, gdzie ekrany zmienią się na lasy. Nie lubię pośpiechu w trasie, ale dni nie są jeszcze przesadnie długie, a chcę nocować w okolicy Hrubieszowa.
Żółte oznaczenia lepsze
Na szczęście na wysokości Tarnobrzegu spadamy na wojewódzką 984 na Mielec. Uff, tu znowu możemy myśleć o przyjemności z jazdy. Z Mielca wylatujemy (Ja i Katja) drogą DW 875 na Leżajsk. Im dalej na wschód, tym luźniej na drogach. Same drogi też jakoś bez tragedi, z resztą od zmiany F4 na 950SM stan dróg niewiele mnie interesuje. Otoczenie zaczyna się robić dość leniwe, żołądek jednak dalej pracuje, od dłuższego czasu dość głośno. Czas na obiad, nie przypomne sobe jednak gdzie się zatrzymałem. Pamiętam, że nakarmili mnie dobrze, ale jedna rzecz zaczynała o sobie przypominać, tzw. Niedoczas. Został mi jeszcze dość spory kawałek, licząc odległość przez kategorię dróg jakimi zamierzam jechać. Pewnie wiecie już o co mi chodzi? Dokładnie, nauczony Rumunią, chcę znaleźć miesce na nocleg zanim będzie ciemno.
Nadbużanka
Gdy dojeżdżam do Hrubieszowa jest już po 19:00. Zaczynam się rozglądać za miejscem do spania i jak zwykle w tej sytuacji - w baku też sie zaczyna wacha kończyć. Jade w stronę Zosina, chyba będzie jakaś stacja? Nie będzie... Nic, w każdym razie jestem na początku właściwej drogi, skręcam w DW 816 - Nadbużanka!.
Nie ma stacji, ale za to w miejscowości Łuszków zatrzymuję się przy świetlicy wiejskiej. żeby przełożyć mój analogowy GPS (dobra, mapę w tankbagu). Przy okazji postanawiam zapytać miejscowego o opcje noclegu gdzieś nad stawem, rzeką, w spokojnym miejscu. I BINGO! Pierwszy kontakt i już spotykam się z życzliwoscią - jak się okazuje gospodarz obiektu proponuje mi nocleg w ogrodzie świetlicy - piękna trawka, zamykane ogrodzenie, za którym płynie Bug. Cieszę się tym bardziej, że dzień się zaczyna kończyć. W ramach wyprawki częstują mnie herbata (nie raz), dostaję jeszcze całe wiadro gorącej wody i ręcznik na wieczorne mycie - może dla was brzmi to jak ueee, lipa, ale mi to bardziej odpowiada niż zimna woda z butelki lub kąpiel w Bugu w chłodny, majowy wieczór :D.
Opracowuję jeszcze wcześniej zdobyte browarki (wiem wiem, koncerniak ble) i delektuję się spokojem. Gdy późnym wieczorem lokalna młodzież się zawija, słychać już tylko cichy szum rzeki. Bajka.
Dzień drugi. Burza na Horyzoncie!
Tak właśnie. Noc była dość ciepła, wczesny poranek przywitał mnie pięknym słoneczkiem. Ale 6 rano to trochę za wcześnie, naciągam śpiwór i dosypiam jeszcze z godzinkę. Budzą mnie kropelki deszczu trafiające w tropik namiotu. Na szczęście tylko przelotem wpadły. Zzzziiiiiippp, wystawiam łeb z namiotu - ekhm, chyba czas się zwijać. Ciemne, burzowe chmury i poburkiwanie grzmotów gdzieś w oddali działa dość motywująco. Ale najpierw kawa. Ostatnie rzeczy pakuję już w towarzystwie kropel deszczu, gdy zamykam bramę zaczyna już trochę mocniej padać. Nic tam, i tak poranek jest bardzo przyjemny. Lecimy.
Pierwszy mały postój kilka wiosek dalej, czas na śniadanie dla KTM'a. Przy okazji tankowania trafia się kolejna miła rozmowa z lokalesem, który również śmiga na moto. Trochę poganiają mnie już grzmoty i błyski nadchodzącej burzy, ale na szczęście jeszcze nie pada, może objade to bokiem.
Plan na dzisiaj jest całkiem prosty. Jadę se na luzie nadbużanką, potem odbijam na Augustów i szukam miejsca do spania. Po drodze zwiedzam interesujące miejsca, dzisiaj się już nie musze śpieszyć.
Atrakcje Ściana Wschodnia
Pierwsze miejsce na trasie to Kopiec Kościuszki w Uchańce. Kopiec jakoś nie wygląda spektakularnie, w czasie kiedy tam trafiłem otoczony był wysoką trawa i sprawiał wrażenie zapomnianego. Chyba to właśnie sprawiło, że mnie zainteresował, lubie takie miejsca, gdzie zatrzymał się czas.
KTM woła jedziemy, to jedziemy. Fajnie się jedzie tą drogą (816), malutki ruch, senne wioski w dodatku wiosna. Co jakiś czas zatrzymuję się nad Bugiem, podoba mi się w jaki nieuregulowany sposób strzępi sobie brzegi. Trochę zbaczam na szutry w okolicach Sobiboru, żeby w końcu zajrzeć do Muzeum Byłego Obozu Zagłady. Jeżeli spodziewacie się tutaj tyle eksponatów co w Oświęcimiu, to raczej się zawiedziecie. Niewiele pozostało śladu po obozie. Dzisiaj jest to miejsce upamiętniające wydarzenia z II WŚ, które bardziej funkcjonuje jako pomnik niż muzeum. Mimo to warto tu zajrzeć, można poznać trochę historii i w spokoju pomyśleć, bez tłumu turystów.
Kolejne miejsce gdzie trafiam, to Sanktuarium Unitów Podlaskich w Kostomłotach. Nie jestem fanem budynków sakralnych, ale skoro już tutaj jestem, warto zajrzeć. Jak by nie było, jest to bardzo unikatowe miejsce, chociażby ze względu na swoją historię. Po raz kolejny urzeka mnie tutaj spokój i to, jak wolno zdaje się płynąć czas. Do Augostowa zostało mi koło 280 kilometrów więc zaczynam się powoli zbierać w tym kierunku.
Po drodze wpadam jeszcze do jednego fajnego miejsca - święta Góra Grabarka. Zawsze jak widziałem ją na zdjęciach fascynował mnie las starych krzyży. Jest to jedno z tych miejsc, które na żywo też dobrze wyglądają. Trochę inaczej ją sobie wyobrażałem (bez klasztoru) ale i tak się nie zawiodłem. To chyba jedno z ciekawszych miejsc po tej stronie kraju.
Myśląc o dzisiejszym noclegu mam w planach znaleźć pole namiotowe nad którymś z około Augustowskich jezior. Brzmi lajtowo,co? Taaki hu hu hu... Jest maj. W maju pola namiotowe są jeszcze tutaj pozamykane. Robi się późno, w dodatku nie mam ochoty dziś objeżdżać jezior na pałę szukając miejsca na biwak. Na celownik biorę jeden ośrodek nad jeziorem. Pokoje na miejscu są zbyt drogie jak na mój budżet, a pola namiotowego niestety nie prowadzą. Chcąc mi pomóc obdzwaniają wszystkich swoich znajomych z branży - niestety wszystkie pola jeszcze zamknięte. W tej sutuacji właściciele pensjonatu pozwalają rozbić się w ogrodzie. Mam dostęp do łazienki, jeziora i bezpiecznie zaparkowany motorek. Jest git. Na pytanie: Ile? Odpowiadają z uśmiechem: jak budżetowo, to budżetowo, nie chcą kasy :) Że niby Polska nie jest gościnna?
Trzeci dzień. Dzisiaj pada
Koniec ładnej pogody. Od rana słabiej lub mocniej pada. To znaczy, że dzisiaj mam do wyboru: zmarznąć i zmoknąć od deszczu albo założyć kondona i jechać w saunie. Druga opcja chyba bardziej mi leży. Na dziś zaplanowne są Stańczyki. Zawsze chciałem tam pojechać. Ale mam blisko na Litwe. Tam też nie byłem. Najpierw jadę na Litwę. Droga jaką wybrałem to krajowa 16-tka. Sama droga jest bardzo fajna, ale ma jedną wadę: duży ruch i masa TIRów. Nakładając na to deszcz robi się troche hu*owo. Przed granicą robię jeszcze małe zakupy na śniadanie.
Po Litewskiej stronie
Pierwsza rzecz, którą chciałbym załatwić po Litewskiej stronie, to mapa. Moja ma tylko kawałek Litwy, w dodatku tylko główne drogi i raczej nie jest zbyt dokładna. I tu schody się zaczynają: myślałem, że ich język to coś jak czeski, ruski czy inny słowiański i jakoś się dogadam, tym bardziej, że z Czechami, Słowakami, Bośniakami itd. zawsze się udawało. Hehe, całkiem ciekawy ten język mają, ale nie kumam go za nic. Mapę i tak udałoby mi się kupić, bo z pomocą pojawił się Litwin znający polski, ale nie było już map :D Uznałem, że i tak chcę se tylko zrobić kółeczko z 200km to jadę z tą moją, kierując się na nazwy miejscowości. Mimo padającego deszczu, bardzo fajnie wspominam tę wycieczkę. Litwa dzięki niej trafiła na moją listę "do dogłębnej penetracji". Główne drogi były całkiem dobrej jakości, boczne poza miastem zazwyczaj szutrowe :) W sumie tak se to wyobrażałem. Nie jako trzeci świat, ale coś jak Polska B. Żałuję, że tak mało czasu miałem na ten kraj, ale chociaż wiem teraz czego się tam spodziewać następnym razem. A będzie taki napewno.
Wracam tym samym przejściem granicznym. W miejscowości Sejny nie wiem czy pomyliłem drogę, czy chciałem skoczyć przez Wigierski PN, ale pamiętam, ze bezsensownie wpakowałem się w Suwałki, dokumentnie zakorkowane TIR'ami. A mogłem od razu z Sejny lecieć piękną drogą DW651. Tak czy inaczej znalazłem się na niej od miejscowości Szypliszki.
Królestwo bocianów.
Przepiękna droga, wijąca się przez pola, łąki, dolinki, lasy i porozrzucane oczka wodne i jeziorka. Do tego takiej ilości bocianów nie widziałem w żadnym innym miejscu. Chcę się dostać do miejscowości Stańczyki, by zobaczyć osławione Akwedukty (znaczy się wiadukty kolejowe), ale cieszę się ogromnie, że wybrałem tą drogę na około. W dodatku przestaje padać. No i KTM'ek jest zachwycony taką drogą: łycha, winkiel, z górki, pod górkę i tak bez końca. Jakoś szybko w tych Stańczykach sie znaleźliśmy...
Akwedukty w Stańczykach
Ale jest, jest znak na tą naszą atrakcję. Jedziemy wąziutką drogą, mamy szczęście, że autokar akurat wywozi turystów. Będzie spokój. Na miejscu zostawiam moto na parkingu przy budce, płacę hajsy i ide oglądać. Wiecie co? Podobają mi się te betonowe klocki. Sa duże. I stare. I podniszczone. I takie jak lubie. I w dodatku w pięknej okolicy. Chyba pierwszy raz na ścianie jestem czymś zachwycony. Dla mnie jest to jedna z atrakcji, która nie jest przereklamowana, a na takie mam uczulenie. W dodatku pod wiaduktami znajduje się bardzo klimatyczne (i spartańskie) pole namiotowe. Ognisko, księżycówka i dobre towarzystwo - jakoś tak sobie wyobrażam wieczór w tym miejscu. Jest jednak młoda godzina, dlatego dzisiaj postanawiam dolecieć do Giżycka, mam tam sprawdzony nocleg. Pół dnia jeździłem w deszczu, a jutro mam się zobaczyć z dziewczyną, trochę słabo bym wypadł z gluatmi zwisającymi z nosa. namiot więc odpada. Jadę więc na Gołdap a stamtąd do Giżycka. Przy okazji pozwiedzam sobie trochę miasto - warte zobaczenia na pewno są Twierdza Boyen, obrotowy most, kawiarenka w starej wieży cisnień czy port nad jeziorem.
Dzień czwarty.
To taki poranek, kiedy wiesz, że najfajniejsza część trasy już za tobą. Pakuje sie na spokojnie. Dzisiaj żadnych ambitnych planów. Muszę tylko dojechać do Warszawy.
Wracam przez Mrągowo, drogami krajowymi 59 i 61. Zazwyczaj staram się omijać drogi tej i wyższej kategorii, ale czasami okazuje się, że wojewódzkie są bardziej "autostradowe" i mocniej oblężone. W tym wypadku całkiem przyjemnie się jedzie, co jakiś czas zatrzymuję się na kanapkę i żeby wygrzać się w słoneczku, bo trochę chłodno dzisiaj. Przy okazji wychodzi prawdziwa, krwiożercza natura mojej towarzyszki. Nie od dziś wiadomo, że kolor anody przedniego zawiasu w KTM'ach to poprostu czarna laga w zabijaniu. Nasz pierzasty kolega, nieświadomy zagrożenia niestety o tym nie wiedział....
Wczesnym popołudniem melduję się na Grzybowskiej. Przed nami jeszcze 400km do domu, ale na dziś wystarczy. W dalszą trasę ruszymy w poniedziałek. Odpinam kufry, Katja z bólem serca zostaje pod blokiem.
Więcej zdjęć znajdziecie w galerii
Koniec