Bieszczady z Karolkiem a.d 2012 - Niedziela. Czas wracać.

14. 05. 31
posted by: Sebastian
Odsłony: 13682

Spis treści

 

 

    Niedzielny poranek. Powoli trzeba wstawać. Wytaczam się z namiotu, grzeję wode na kawe. Niebo pochmurne ale nie pada. Trochę nam żal, że już trzeba wracać. Idziemy odebrać nasze motocyklowe ciuchy. Są suche, o to chodzilo. Po setkach kilometrów przejechanych w deszczu mamy dość mokrych ubrań. Pakujemy graty, składamy namiot. Pół godziny później motocykle stoją spakowane do powrotu. Budzę reszte niedobitków grzejąc Honde, przy okazji smaruje łańcuch. Powoli zbieramy się do wyjazdu. Po kilku minutach jesteśmy już w trasie wiodącej w strone Leska. Jest dość chłodno i pochmurno ale sucho. Jedziemy przyzwoitym tempem, licznik nabija kolejne przejechane kilometry. Trase przerywają nam jedynie postoje na tankowanie. Podróżuje się całkiem przyjemnie, nawet słońce od czasu do czasu uraczy nas swoją obecnością. W Rabce postanawiamy zatrzymać się na obiad. Zatrzymujemy się pod dość eleganckim zajazdem. Widać swoją obecnością wzbudzamy mala sensację. Nic dziwnego. Dwójka motocyklistów w ścioranych deszczem szmatach wbijająca miedzy ułożone rodzinki w drogich autach oczekujących na niedzielny obiad. Ale to bardziej ciekawość niż wrogie spojrzenia. Pierwszy cieply posiłek tego dnia dodaje motywacji do jazdy. Płacimy i na moto. Ogień na tłoki i kolejne kilometry już za nami. Niestety. Zaczyna padać. A raczej znowu leje. I tak będzie aż do końca, przez kolejne 200km.  Mój kombik dzielnie opiera się wodzie, ale Karolka jeansy już słabiej. Po kilkudziesieciu kilometrach obaj mamy wodę w butach i przemoczone rękawice. Przyzwyczajeni do jazdy w deszczu nie odpuszczamy, mamy tylko jeden cel- jak najprędzej znaleźć się w domu. Dlatego też zmieniamy trochę trasę i w Bielsku-Białej wskakujemy na drogę ekspresową. Troche udaje sie podgonić, jedziemy nią aż do Cieszyna. Po zjeździe do miasta tankujemy. Idziemy płacić. Jest pusto, jedynie dwie urocze kasjerki zza kasy patrzą sie na nas z politowaniem. W butach chlupie nam woda, z ubrań kapie woda a przemoczone rękawice zafarbowały nam łapska na czarno. Chwila konsternacji i cała czwórka śmieje się niewiadomo z czego. Idę się jeszcze odlać i lecimy dalej. Nic takiego, co byłoby samo w sobie warte wspomnienia. Ale genialnie zawinąłem sobie membranę z kurtki w gacie, zmęczenie robi swoje. Chwilę po wyjeździe ze stacji solidarnie z Karolkiem jechalem z jajami w zimnej wodzie. O tym marzyłem. Trochę błądzimy po Cieszynie ale szybko znajdujemy naszą drogę i znowu pędzimy w kierunku domu. Ostatnie 60km przejeżdżamy już bez przygód, deszcz trochę odpuszcza. Późnym popołudniem osiągamy cel. Jesteśmy w domu.

Cały wyjazd trwał 3 dni, w ciągu których przejechaliśmy ponad 1200 kilometrów, przeżyliśmy wiele przygod, zobaczyliśmy wiele pięknych miejsc i poznaliśmy kilku ciekawych ludzi. Był to nasz pierwszy tak daleki wypad świeżo po zdobyciu motocyklowego prawa jazdy. A cały koszt wyjazdu na osobę zmieścił się pod granicą 500 zł.

PS: Pamiętacie jak wspominałem, że po glebie Kawasaki zaczęło wydawać świstający dźwięk, który uznaliśmy za świst zasysanego powietrza? Otoż, podczas ponad planowego parkowania pod barierką naderwaniu uległ pas napędowy. By było śmieszniej, zerwał się kilometr od domu w pierwszy dzień po powrocie. Widocznie deszcz, który był naszym przekleństwem uratował nas przed dość poważna awarią w trasie, zmuszając nas do wolniejszej jazdy. Wystarczyłoby troche słońca w otatnim etapie podróży, mocniejsze odwinięcie gazu i prawdopodobnie Kawa wróciłaby na lawecie. Mimo wszystko, wyjazd uważamy za udany i zachęcamy do własnych wypraw.

 

Sebastian

 

Save

Save

Save

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież


Powered by JS Network Solutions